Manifest feministyczny
Widmo krąży po Europie - widmo
feminizmu. Wszystkie siły starego, patriarchalnego świata połączyły się
dla świętej nagonki przeciw temu widmu, mizogini i ultrakatolicy,
Jakubiak i Piasecki, prolajferscy radykałowie
i konserwatyści.
Świat patriarchatu i jego geneza
Rebeca Solnit
w swoich esejach pisała o ogólnoświatowej pandemii nienawiści wobec
kobiet. W istocie nie jest inaczej. Patriarchalna opresja dosięga
kobiety z różnych stron i środowisk. Nawet z tych liberalnych, które
deklarują się jako „nowoczesne” i „progresywne” na tle bardziej
konserwatywnych i tradycjonalistycznych.
Ta opresyjność wyraża
się nawet w najbardziej prozaicznych sprawach i czynnościach. Czy w
naszym społeczeństwie dopuszczalnym by było, aby kobieta nie goliła
sobie nóg albo w ogóle nie używała makijażu? Zasadniczo mogłaby chodzić
beztrosko nieogolona i nieumalowana, ale raczej prędzej, niż później
spotkałaby się z dziwnymi spojrzeniami, szyderstwami, czy wytykaniem
palcami. Byłaby uznawana za dziwoląga, odszepieńca, a w najlepszym wypadku za niechlujkę, która o siebie nie dba. To oczywiście niejedyny aspekt opresji, ale ten, chyba, jest najłagodniejszy, co nie znaczy, że można go przyjmować.
Od
jakiegoś czasu obserwuje się wzrost agresywnych zachowań wobec kobiet.
Coraz częściej kobiety dotykane są przez przemoc słowną i fizyczną.
Traktuje się je przedmiotowo, jako obiekty seksualne, których
najważniejszą powinnością jest zapewnienie mężczyźnie rozkoszy i
spełnienia. Stąd coraz częstsze i coraz bardziej bezczelne incydenty
związane z molestowaniem. Ile to można znaleźć historii o wkładaniu
starczej łapy między nogi w pociągu, klepaniu po tyłku w sklepie albo o
niewybrednych komentarzach na temat czyjegoś wyglądu?
Kolejny wymiar opresji to
oczekiwania związane z kobietą. Kobieta w wyobrażeniach wielu powinna
być posłuszna, wdzięczna, zawsze chętna do stosunku. Prócz tego,
oczywiście, kobieta musi być żoną i matką. Jeżeli nie spełnia tych ról,
staje się w oczach społeczeństwa niepoważnym, lekkomyślnym dziewczęciem,
które raczej nie jest warte zaufania, ani nie należy brać go na
poważnie. Niechęć kobiety do posiadania potomstwa albo, nie daj Boże,
dokonanie aborcji to zbrodnia, wykolejeństwo, niebezpieczne zaburzenie, którego nie da się przyjąć i racjonalnie wytłumaczyć.
Inna, szczególna forma opresji to fakt, że słowa kobiety znaczą mniej i nie są tak wiarygodne. Kobietom się nie wierzy,
ich oskarżenia wobec mężczyzn a priori nazywane są kłamstwami. Kobiety
uznaje się za kłamczuchy, histeryczki albo za mściwe suki knujące
przeciwko mężczyznom, aby przejąć władzę nad światem.
Ostatnia,
wyróżniona przeze mnie forma opresji, to chęć kontrolowania kobiety i
podporządkowania jej sobie. To nie przypadek, że na stronach z filmami
pornograficznymi coraz więcej jest brutalnych zachowań i praktyk wobec
kobiet, w których to mężczyzna jest panem, to on dominuje, upadla,
ujarzmia kobietę. Wielu mężczyzn roi też sobie, że kobiety są
niewdzięczne, bo nie zwracają na nich uwagi i trzeba je za to ukarać.
Inni zaś za wszelką cenę chcą kontrolować swoje dziewczyny, żony,
partnerki. Chyba nie trzeba nikomu mówić, że wielokrotnie ta przemoc kończy się tragicznie.
Przyczyny
tego stanu rzeczy należy, oczywiście, upatrywać w historii. Kolebką
patriarchatu wydaje się być starożytny Rzym, gdzie głową rodziny był
pater familias, decydujący praktycznie o wszystkim, włącznie z życiem i
śmiercią każdego z domowników. Jednak oznaki męskiej dominacji pojawiały
się już wcześniej. W Grecji, słynącej ze swoich osiągnięć
cywilizacyjnych, kobiety nie mogły o niczym decydować, w domu miały dla
siebie osobne pokoje, a wychodząc na dwór, musiały mieć zakryte twarze.
Inaczej było w Europie Wschodniej i północnej w tzw. wiekach ciemnych.
Społeczeństwa normańskie i słowiańskie cechowały się raczej dużą dozą
liberalizmu względem kobiet. Ten stan rzeczy zaczął ulegać zmianie, wraz
z dostawaniem się na te tereny cywilizacji romańskiej, w szczególności
zaś Kościoła Rzymsko-Katolickiego i jego doktryn.
Patriarchat a kapitalizm
Niewątpliwym
sojusznikiem patriarchatu jest kapitalizm i nie ulega to wątpliwości.
Patriarchat nie jest niczym innym niż częścią składową kapitalizmu. Ten
ustrój po prostu nie może istnieć bez patriarchatu. Wynika to z tej
prostej zależności, że kapitalizm to przyczyna, a patriarchat to skutek.
Kapitalizm tworzy wiele instrumentów do patriarchalnej opresji. Tworzy
seksizm, napędza mizoginię, blokuje kobiety.
Czyż to nie
komercyjne produkcje lansują obraz kobiety, która przede wszystkim ma
być seksowna, najlepiej ubrana w obcisły kostium, który ma podkreślać
jej „estetyczność” i pobudzać wyobraźnię patriarchalnych, śliniących się
erotomanów? Czy to nie kapitalizm wmawia ludziom, że wszystko się kręci
wokół nich, że powinni dbać tylko o siebie, konsumować i oddawać się
hedonizmowi za wszelką cenę? Czy to nie kapitalizm tworzy tzw. szklany
sufit, nierówności płacowe, dyskryminację ze względu na płeć?
Tak
więc należy sobie uświadomić, że to w dużej mierze kapitalizm napędza
patriarchat, w naturalny sposób mu sprzyja. Tak jak każdy niegodziwiec
będzie wspierał drugiego niegodziwca, tak te dwa systemy się wzajemnie
uzupełniają, pomagają sobie, żyją w istnej symbiozie.
U progu światowej rewolucji
Wbrew obiegowej opinii, feminizm nie jest jedynie walką o kobiety. Jak słusznie zauważa Solnit,
to nie gra o sumie zerowej, gdzie zwycięzca może być tylko jeden i
niepodzielnie panować nad światem. To najzwyklejsze kłamstwo szerzone
przez środowiska antykobiece i reakcyjne. Feminizm walczy o nas
wszystkie i wszystkich.
Ruch feministyczny nigdy nie walczył o
matriarchat. Kobieca emancypacja to tak naprawdę nieustanna walka o
równość wszystkich i wyrwanie nas z okowów patriarchatu, który nie jest
jedynie antykobiecy. W rzeczywistości mężczyźni też dostają rykoszetem,
chociażby przez najróżniejsze stereotypy dotyczące wyobrażenia tej płci w
kulturze. Dlatego świat feminizmu to świat demokratyczny, wolny i równy
wobec wszystkich.
Obecnie stoimy w przededniu ogólnoświatowej
rewolucji. W Europie znowu rośnie niezadowolenie z ciepłej wody w kranie
i obecnego porządku, który w wielu aspektach jest wykluczający i
odzierający z godności i jakiejkolwiek nadziei na lepsze jutro. Ludzie
przekonują się, że kapitalizm jednak nie działa, że wolny rynek nie jest
równoznaczny ze sprawiedliwością, a wręcz przeciwnie – sam jest
niesprawiedliwy. Mit kowala własnego losu i American Dream upadły na
bruk rzeczywistości i nie przetrwały próby, rozpryskując się do szczętu
na drobne kawałki.
Pytanie tylko kto zagospodaruje ten gniew. Czy
będą to brunatni populiści, którym hochsztaplerka i udawanie bycia
trybunem ludu idzie coraz lepiej, czy to prawowita lewica będzie
katalizatorem zmian?
Chociaż niektórzy uzurpatorzy, próbują
podpiąć się pod feministyczne wartości, należy wiedzieć, że feminizm od
zawsze był, jest i będzie ściśle związany z lewicą. Feminizm walczy o
sprawiedliwość, równość, demokrację, otwarte społeczeństwo, czyli o to
samo, o co walczy lewica. Tak, jak patriarchat jest integralną częścią
kapitalizmu, tak feminizm jest integralną częścią lewicy. Dlatego ta
rewolucja będzie też rewolucją feministyczną.
Siostry sufrażystki szły w końcu pod flagami rewolucji francuskiej.
Jak walczyć?
Chociaż wielu i, niestety, wiele twierdzi, że jest dobrze, że już wszystko zostało osiągnięte, że nie ma już o co walczyć, to to
założenie jest największym błędem, jaki możemy popełnić. Tej tezie
zadaje kłam każda kobieta, która zarabia mniej od mężczyzny na tym samym
stanowisku, kobieta, która właśnie jest bita za twoją ścianą albo obłapywana
w autobusie, którym codziennie dojeżdżasz do pracy. Nie możemy osiadać
na laurach. Musimy walczyć o wolność i godność nas wszystkich!
W przeciwieństwie do skrajnej prawicy potrafimy
czerpać z historii i wyciągać z niej wnioski. Z tego względu należy
jasno powiedzieć, że era krwawych, ulicznych rewolucji definitywnie się
skończyła i nie powinniśmy do niej wracać. Dobrze wiemy, co wydarzyło się w
XX wieku w Rosji. Państwo, które mogło zostać krajem
urzeczywistniającym sprawiedliwość społeczną i wszelkie lewicowe ideały,
stało się krwawym totalitaryzmem, depczącym prawa człowieka i
uciskającym proletariuszy.
Dlatego nasza rewolucja musi odbyć się
pokojowo. Odbyć się musi w sercach i umysłach. Ludzi trzeba przekonać
do naszej sprawy, a nie dawać im brutalne spektakle przemocy i igrzyska,
bo jak już zostało powiedziane – to droga donikąd.
Z tego powodu
musimy sięgnąć do tego, co najlepiej i najskuteczniej wpływa na
wyobrażenia, narrację i kulturę. Język to może być nasz najpotężniejszy
sojusznik. Obecnie w Polsce rekonstruowanie (bo kiedyś te określenia
istniały w języku!) form żeńskich zawodów – i nie tylko – jest postrzegane
jako fanatyzm, radykalizm albo śmiesznostka. Kobiety wolą nazywać się
męskimi tytułami, żeby nie wydać się infantylnymi. Świadomie lub nie,
bronią w ten sposób patriarchalnego porządku, bo w nim się urodziły i w
nim przeszły proces socjalizacji. Dlatego musimy odwrócić ten proces.
Zamiast „gość” mówić „gościnia”,
zamiast „pani dyrektor” „dyrektorka” i tak dalej. A to po to, aby
zmienić wyobrażenia, żeby dzięki słowom, dzięki językowi wkradać się z
przekazem równościowym. Patriarchatu nie można znieść instytucjonalnie,
tak jak nie można znieść biedy ustawą. Trzeba zmienić myślenie,
wykorzenić złe nawyki, przekalibrować wyobrażenia. A w tym procesie najlepszym narzędziem jest język!
Walka o wyzwolenie
Oczywiście
to nie jedyne narzędzie. Jest jeszcze internet, happeningi,
demonstracje, plakaty, akcje, etc., ale to wszystko wymaga
zaangażowania. Zaangażowania, którym musi wykazać się każda i każdy z
nas. To walka o nas wszystkie i wszystkich. Albo wszyscy będziemy wolni,
albo wszyscy będziemy wbici w ziemię przez patriarchalny but.
Szczególnie że najróżniejsi mizogini pojawiają się jak grzyby po
deszczu, bo ich osadzony w mentalnym średniowieczu świat rozsypuje im
się w rękach. Boją się silnych, niezależnych, wyzwolonych kobiet i
stojących u ich boku mężczyzn, którzy zrozumieli. Dobrze wiedzą, co się
święci. Wiedzą, że kres ich dominacji jest bliski, że niedługo wszyscy
zrzucimy jarzmo i staniemy wolni ku ich rozpaczy.
Musimy to
zrobić. Kobiety muszą to zrobić, aby w końcu mieć rzeczywisty status
równego mężczyznom człowieka, a my, mężczyźni musimy to zrobić dla
naszych matek, sióstr, partnerek, córek, następnych pokoleń i dla nas
samych.
Musimy to zrobić, żeby nie zmarnować trudu, krwi i
cierpienia sufrażystek, niezależnych kobiet z drugiej fali i wszystkich
niepokornych przodkiń, które swoje marzenia o wolności niekiedy przypłaciły gardłem.
¡Feminismo o muerte!
Dziekuję za ten wpis. Przywraca mi wiarę w ludzkość.
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję za ten komentarz. :)
Usuń